Читать книгу Brud онлайн
102 страница из 103
– Wyjść? Tak… Wyjść… Przepraszam, jestem trochę zmęczony. Brama wjazdowa jest otwarta do północy. Po opuszczeniu posiadłości musi udać się pan do głównej drogi i skręcić w prawo. Proszę iść, aż zobaczy pan schody po drugiej stronie ulicy. Można zejść nimi do półdzikiej plaży. Właściwie poza małą knajpką Jorgosa nie ma tam niczego, ale mają tam niezłe ryby, świetną kawę i bardzo dobre wino. Ceny nie zabijają.
– Dobra rekomendacja, dzięki – powiedział Zybert i pożegnał się.
Gdy wychodził, przez okno zobaczył, że pod bramę podjeżdżają samochody, a w namiocie pojawiają się jacyś goście. Wskazówki Krystiana były bardzo precyzyjne i już po paru minutach Wiktor stał na pustej plaży, która zasypiała w stopniowo gęstniejącym mroku.
Pod bosymi stopami poczuł miękki, wilgotny piasek. Zrobił jeszcze kilka kroków i wszedł do wody po kostki. Przez ciało przeszedł mu nagły dreszcz, po kilkunastu sekundach przyzwyczaił się do temperatury. W końcu wyciągnął telefon z kieszeni spodni i wybrał numer przyjaciela.