Читать книгу Brud онлайн
11 страница из 103
– Najwyższy czas, żebyś powiedział coś więcej. Potrzebuję mięsa! Sprawa wydaje się bardzo interesująca. – Hans mówił po polsku z wyraźnym twardym akcentem.
– Potrzebujemy wielkiego otwarcia, fajerwerków, igrzysk potrzebujemy! – powiedział Waldemar i strzepnął niewidzialny pyłek z rękawa marynarki. – Rozumiesz, o czym mówię?
– Chyba tak. Pozor… – urwał w pół słowa, szukając odpowiedniego określenia.
– Pozór? O to ci chodzi?
– Nie, nie, macie takie słowo… – Vogl zmarszczył brwi, w końcu pstryknął palcami. – Pozorant, ten od psów, tak? Wszyscy na niego patrzą. Prowokuje, zmusza zwierzę do ataku.
– O to, to, to. – Skoneczny pokiwał głową. – Znasz takiego, Hans?
– Psa? – Roześmiali się obaj.
– Pamiętaj, Waldek, wysoko licytujesz.
– Wysoko weszliśmy – odpowiedział Skoneczny i gestem zaprosił Vogla do sali bankietowej.
Zwycięski koń kroczył powoli w stronę wąskiego wyjścia, gotowy na oficjalną dekorację. Młody przystojny mężczyzna w idealnie skrojonym garniturze gratulował dumnemu uśmiechniętemu dżokejowi i już liczył w myślach pieniądze, które wygrał dzięki zwycięskiej gonitwie. Tłum przy barierkach lekko się przerzedził. Za godzinę rozpoczynał się ostatni tego dnia wyścig. Ktoś znowu mógł liczyć na uśmiech fortuny.