Читать книгу Samotni онлайн
4 страница из 168
Usiadł na łóżku. Zrobię to, pomyślał.
Może nic się nie stanie, ale jestem taki zły. To niesprawiedliwe, a kiedy coś jest niesprawiedliwe, nie można tego tak zostawić, jak mawia ojciec.
Daj spokój, przekonywał drugi głos. On zauważy, a wtedy jak to niby wytłumaczysz?
Nie zauważy, zapewniał pierwszy. Nie bądź takim cholernym tchórzem. Jeśli tego nie zrobisz, będziesz żałował i wstydził się swojego tchórzostwa. A przecież to taka pierdółka.
Wręcz przeciwnie, odpowiadał drugi. Będziesz żałował, jeśli to zrobisz. A to nie jest żadna pierdółka.
Ale ten głos, który chciał go powstrzymać, nie był już taki silny. Był właściwie ledwo szeptem. Wstał i podszedł do krzesła, na którym wisiało jego ubranie. Pogrzebał w kieszeni błękitnego kardigana.
Tak, pudełko tabletek tam było. Proste jak drut, pomyślał. To będzie proste jak drut, a prawdopodobieństwo, że go złapią, jest mniejsze niż pierdnięcie komara. Tak też mawiał ojciec. Inni mówili: „ruch skrzydeł motyla”, ale ojciec zawsze mówił „pierdnięcie komara”.