Читать книгу Samotni онлайн
6 страница из 168
Dopiero później wtorki nabrały innego znaczenia. Szczególnie w latach 1963–1964, kiedy zmienił szkołę i wyrósł z Kaczora Donalda, a jego tata Josef leżał w sanatorium w Adolfshyttan i umierał.
Tego właśnie dnia wsiadał ze swoją mamą Ethel do autobusu i jechał w odwiedziny. Autobus był niebieski, miał wytarte siedzenia i w dziewięciu przypadkach na dziesięć prowadził go spasiony stary Benny’ego Perssona – jego prześladowcy ze szkoły Stava. Kiedy wracali na Fimbulgatan, było już ciemno, lekcje miał nieodrobione, a oczy mamy były czerwone od płaczu, któremu się ukradkiem oddawała, gdy jechali do domu.
Tata jednak nie umarł we wtorek, tylko w nocy z piątku na sobotę. Cichy pogrzeb odbył się mniej więcej tydzień później. Był październik 1964 roku, padało od rana do wieczora.
Może to wcale nie wyjazdy do sanatorium były źródłem jego niechęci do wtorków, trudno powiedzieć. Już w bardzo wczesnym dzieciństwie Rickard Berglund miał zdecydowany pogląd na to, jak wyglądają poszczególne dni. Jaki mają kolor i jaki temperament – choć musiało minąć dobrych parę lat, zanim poznał znaczenie słowa „temperament”. Tak więc soboty były czarne, ale ciepłe, niedziele oczywiście czerwone, tak samo jak w kalendarzu, poniedziałki granatowe i bezpieczne… wtorki za to zawsze miały twardą powierzchnię, szarą, zimną i odpychającą, obcowanie z nimi przypominało czasem wgryzanie się w porcelanowy spodek.