Читать книгу Niepokorni онлайн
116 страница из 121
– To byłoby zbyt skomplikowane i zbyt ryzykowne. Łatwo mogliby się wyłożyć. Wtedy Marcel, jeśli nas wydał, nie dowie się, co chcemy mu powiedzieć. Nie będzie wiedział, jaka jest prawda ani czy dalej go nie wciągamy. – Konrad ruszył powoli i po chwili skręcił w Mielczarskiego.
Sara obserwowała tyły w lusterkach.
– Wolałabym, żeby jednak nas wydał – rzuciła po chwili i westchnęła. – Mielibyśmy przynajmniej jakąś pewność, wiedzieli, na czym stoimy…
– Też tak myślę, to dobry kumpel i byłoby mi go żal.
Konrad dojechał do Wąwozowej i skręcił powoli w prawo.
– Spokojnie – skomentowała krótko sytuację za nimi.
– Mamy mało czasu, by się sprawdzić, trzeba zrobić ostrą jazdę…
– A właściwie to musimy? – zapytała niespodziewanie i spojrzeli na siebie.
– Właściwie… to nie… – Konrad uniósł brwi.
– W takim razie wyrzuć mnie przy metrze. – Spojrzała na zegarek. – Mam jeszcze sporo czasu.
Zatrzymał samochód na poboczu alei KEN, na wysokości północnego wejścia do stacji metra Kabaty. Sara musnęła go ustami w policzek i wyskoczyła z samochodu. Obserwował ją jeszcze przez chwilę w lusterku, aż – nawet się nie odwracając – pomachała mu ręką i znikła pod ziemią. Wiedziała, że Konrad nie odjedzie, dopóki nie straci jej z pola widzenia, a on wiedział, że tak trzeba robić. Święta, prosta zasada szpiegów i ludzi, którzy się kochają. Symboliczny znak pewności i zaufania do partnera oraz samego siebie i przepowiednia nieznanej przyszłości.