Читать книгу Chodząc w Tatry онлайн
38 страница из 40
Przede wszystkim Tatry to nie jest codzienność, zwyczajność i komu tkwią one w głowie, w sercu, ten czeka chwili, w której znów w nich będzie. A kiedy już dotrze gdzieś między Rohacze a Kołowy, jakże często jego aktywność blokuje deszcz, wiatr, śnieg, co ich za mało lub za wiele. Natura mówi „nie” i stoimy. Wypowiadamy to pełnym rezygnacji, symbolicznym „śpimy”, wracając sprzed schroniska, namiotu, koleby, do barłożących się jeszcze partnerów. Musimy czekać na lepsze warunki. To oczywiste wskazanie na naszą słabość i moc gór. Lekcja pokory i świadectwo bezradności, niełatwa do przełknięcia mieszanka. Życiowy tran, który trudno polubić. I nie dziwi, że gniewa, irytuje, wpędza w przygnębienie. Nie możemy działać, ponieważ natykamy się na przeszkodę, granicę, z którą sobie nie radzimy. Granice frustrują, bo nas blokują, zatrzymują i jednocześnie objawiają, że jest jakieś dalej, jakieś bardziej, których nie sięgniemy bez ich sforsowania. Skrajnym przypadkiem jest czekanie na ratunek – tu limes przekroczyć, doczekać to wprost żyć raz jeszcze. Mniej dramatycznie, ale na to samo wskazujemy, mówiąc, że czekamy na formę, na warunki, okoliczności umożliwiające wejście na szczyt, pokonanie drogi, narciarski zjazd. Mamy nadzieję na jakości dotąd nieprzeżyte, na przekroczenie siebie, transgresję.