Читать книгу Chodząc w Tatry онлайн
37 страница из 40
Jak sprawić więc, by się płonęło, a nie trwało jak kawałek suchego drewna, skoro ani forma aktywności, ani jej skala o tym nie przesądzają? Ba, i jeszcze nie popaść przy tym w infantylne, budzące politowanie ochanie i achanie?
Jedna z sutr mówi: „Kto chodzi w obliczu Buddy Lotosowego, choćby i o tym nie wiedział, modli się”. Kto wierzy, ten wie, że jest. Nieobjęta darząca moc. Tylko chodzić, chwalić, czekać i wyglądać. I może to już znaczy, że nosi się iskry. Są Tatry i coś się zdarzyć może. Twarde „są” prawdopodobniejszym czyni „może”.
ssss1
Połowa grudnia, Adwent, czas oczekiwania. Różnorakie wymiary czekania właśnie teraz się spotykają i potęgują. Ten sakralny, bo już za chwilę Narodziny Pańskie. Ten kulturowy, obyczajowy, związany z tradycją świąt, na którą, bywa, sarkamy, którą niekiedy kontestujemy, bez której jednak nie byłoby tych kilku grudniowych dni takich innych od pozostałych w roku. Pod Tatrami końcem roku czekamy często jeszcze na śnieg, na zimę. Jeżeli nie nadejdzie, kłopoty i bieda pewne. Intensywne to zatem zdarzenie, skłaniające do namysłu. I bardzo tatrzańskie. W górach często gęsto się czeka i kogoś lub czegoś wygląda.