Главная » Chodząc w Tatry читать онлайн | страница 39

Читать книгу Chodząc w Tatry онлайн

39 страница из 40

Dawno, za nieboszczki Czechosłowacji, biwakowaliśmy w kolebie pod Rywocinami. Tamtego ranka mżyło i nawet ze śpiworów nie wyszliśmy. Jakież było nasze zdumienie, kiedy na pobliskiej turni zobaczyliśmy sprawnie wspinającą się dwójkę Słowaków. Lało, a mimo to jeden z nich ruszył do gór z głośnym: spróbuję. Trochę było nam wstyd. Wracam do tego zdarzenia, ponieważ mówi sporo o czekaniu. Być może bardziej wynika z naszych przeświadczeń, zafiksowanych wyobrażeń niż z zewnętrznych, fizycznych uwarunkowań. Zapewne nie wszystko tkwi w głowie, ale ta często powtarzana przez poważnych wspinaczy fraza nie powinna być traktowana jako czysta kokieteria fizycznych siłaczy. To, że trzymają oni to, co ja ledwo widzę, i stoją na stopniach, których dla mnie nie ma, na dodatek zdając się przy tym nie męczyć, to nie wyłącznie kwestia „buły”, czyli siły mięśni. Wtedy w Łomnickim Ogrodzie wyglądaliśmy słońca, a dane nam było zobaczyć szczelinę umożliwiającą sforsowanie ściany, która nam bez dobrej pogody zdawała się niemożliwa do przejścia. Słowakom dzięki innemu myśleniu otwierała się droga dla nas zamknięta. Nie stali w miejscu bezradni i bezczynni. Jeżeli na coś czekali, to nie na niezależne od nich warunki, lecz na możliwe rezultaty własnego działania. Śpiewa Jacek Kaczmarski: „A ty siej, a nuż coś wyrośnie, a ty to, co wyrośnie, zbieraj, a ty czcij, co żyje radośnie”, i to była ich perspektywa czekania.

Правообладателям