Читать книгу Czerwony jeździec онлайн
122 страница из 123
– Chętnie porozmawiałbym z kursantami. Ilu ich macie?
– Dwudziestu, dwudziestu pięciu… w zależności od kursu – dodał szybko Batorski. – Na tamtym jest ich dwudziestu trzech. Nie wiem tylko, co nowego mogą wam powiedzieć.
„No jasne – przytaknął Zajcew w myślach. I zastanawiał się dalej: – Przesłuchać prawie dwa tuziny. Nie, bez Niefiedowa to się nie uda”.
– Zacząłbym już dziś.
– Jak wam pasuje. Markin! – Batorski wrzasnął tak, że aż drgnęła lampa pod sufitem. Zza drzwi wysunął się różowawy nos adiutanta.
– Asystuj towarzyszowi z wydziału śledczego. On już sam ci powie, czego potrzebuje. Wszystko wykonać.
Zajcew uścisnął na pożegnanie suchą, ciepłą dłoń. I dopiero na korytarzu zrozumiał, dlaczego ten gabinet był taki dziwny. Na lampie brakowało abażuru, w oknach – zasłon, na półkach – książek, teczek, zarastających kurzem biurowych papierów i zastałych, żółciejących drobiazgów. Nie było ani fotografii, ani pucharów, trofeów czy pamiątek – żadnej rzeczy osobistej. Gabinet towarzysza Batorskiego nie był jedynie pustawy, był całkowicie ogołocony i pusty. Jakby wcale nie był jego gabinetem.