Читать книгу Bez winy онлайн
129 страница из 132
– Moglibyśmy adoptować dziecko.
Kilkakrotnie już o tym wspomniała. Zareagowałem bardzo powściągliwie. Niekończąca się, kosztowna procedura – a my już zaciągnęliśmy długi, aby opłacić liczne próby sztucznego zapłodnienia. Trudno też było przewidzieć, kogo po zakończeniu procedury adopcyjnej przyjdzie nam trzymać w ramionach. Wiem, mówimy o dzieciach, nie o samochodach, które się kupuje, albo o nieruchomościach. Ale, na Boga, właśnie tego się obawiałem. Skąd się dziecko wzięło, przez co już przeszło? Jaka była jego historia, jaką ma psychikę? Właśnie skończyłem czterdzieści pięć lat, byłem osiem lat starszy od Alice. Oboje nie byliśmy już młodzi, zwłaszcza ja. Nie dostaniemy niemowlęcia, tylko malucha. Pewnie nawet nie z Anglii, ale z zagranicy. O dziecku udzielą nam oczywiście informacji. Prawdziwych albo i nie.
To było ryzykowne.
Koniec końców w lutym dwa tysiące pierwszego roku znaleźliśmy się w Słobodskim, w tym potwornym sierocińcu przywodzącym na myśl powieść Charlesa Dickensa. Przed nami stał ten mały, chudziutki chłopiec z dziwną głową, spoglądając na nas zamglonymi oczami. Jego imię odszukano w moskiewskim banku danych, wśród siedmiuset tysięcy innych dzieci przeznaczonych co roku do adopcji… Kiedy po niekończących się korowodach angielscy urzędnicy uznali nas za odpowiednich i można było rozpocząć stosowną procedurę, zgodnie z przewidywaniami oświadczono nam, że do adopcji gotowych jest stosunkowo niewiele dzieci urodzonych w Anglii, a do tego pierwszeństwo mają młodsi rodzice. Możemy więc czekać bez końca, a wynik i tak jest niepewny.