Читать книгу Wiemy, że pamiętasz онлайн
114 страница из 116
Nie włączył żadnej lampy. Zasunął zasłony na parterze, usiadł i zaczął jeść klopsiki z ziemniaczanym purée prosto z plastikowego opakowania. W tym domu nigdy nie panowała kompletna cisza. Co chwilę uderzała w niego jakaś gałąź albo skrzypiała drewniana belka, wiatr otwierał okno na poddaszu albo pod podłogą skrobała czy uciekała z tupotem mysz. Człowiek mógł sobie umrzeć, ale pozostawiał po sobie odgłosy. Kroki wciąż dudniły na piętrze. Łup, łup, tuż nad głową Olofa.
W pewnej chwili zdał sobie sprawę, że wtedy usiadł w tym samym miejscu. Na brzegu kanapy. Mama siedziała obok, ale w pewnym oddaleniu, tak że się nie dotykali. Skulona i zapadnięta w sobie. Już dawno ją przerósł. Tata zajmował fotel, a Ingela była po drugiej stronie mamy, blisko niej. Żadne z nich nie patrzyło na Olofa. Jego ciało wypełniało cały pokój. Pozostali spoglądali to na podłogę, to zerkali przez okno. On też patrzył raz na podłogę, raz na swoje dłonie. Na te swoje paskudne łapska.
I o ile pamięć go nie myliła, nikt nie odezwał się ani słowem.