Читать книгу Chodząc w Tatry онлайн
4 страница из 40
W te pejzaże wpisane są emocje. Radość ruchu w pionowych rozgrzanych skałach, przemoknięta złość odwrotów, udręka i ekstaza narciarskich wypraw. Jest tam ból kontuzji, przygnębienie porażki, entuzjazm zwycięstwa. Brzmi huk zadymki, cisza zimowego dnia, szelest traw jesieni. Są twarze tych, co się minęli, słowa ważne i błahe, są wreszcie nadzieje, plany.
Na „tutejszość” składają się obrazy „stąd” i przekonania, jak właśnie „tu” być należy. Nasze góry, nasz większy dom, wymagają i zobowiązują. Wędrowanie, wspinanie, foczenie, wspominanie i kontemplacja są właściwymi dla tego mieszkania formami bycia. Ponury widok popadających w ruinę pustostanów czy opuszczonych domów, porzuconych fabryk, magazynów, ziemi, którą przestano uprawiać, ukazuje, jak brak aktywności spycha do nieistnienia, do ontologicznej czarnej dziury. Przede wszystkim więc w Tatrach trzeba się krzątać. Czynimy naszą powinność w odpowiedni dla natury tutejszej sposób – na piechotę, niespiesznie. To mały świat, a jakże duży argument za tezą, że małe jest piękne. Ledwo pięćdziesiąt cztery kilometry grani w linii prostej, około ośmiuset kilometrów kwadratowych powierzchni, a tyle nauki i wiedzy. Poznajemy ten świat, dotykając go stopą czy dłonią, przez skórę spoconą lub zmarzniętą, przez zapach, słuch, intuicję. Doceniamy wagę uważności. Inaczej patrzymy, słuchamy, oddychamy.