Читать книгу Chodząc w Tatry онлайн
9 страница из 40
Pomińmy tych, którzy nie wiedzą, co czynią. Nie znają siły Tatr, a swoje siły przeceniają dramatycznie. Słowem, zostawmy głuptactwo. Zapytajmy natomiast, czego w górach szukają soliści – świadomi ryzyka, wyzwań i swych możliwości? Jakich doświadczeń, jakich zwycięstw?
To nie są żadni kamikadze, większość z nich wraca. Z czym jednak wracają? Bo przecież złote runo przez nich zdobyte nie jest całkiem oczywiste dla postronnych. Samotnicy i ci, co razem pracują na grani czy w ścianie, wykonują w końcu te same działania, potrzebują tych samych umiejętności. Niby te same ruchy, emocje. A przecież nie takie same.
Samotnik musi być bardziej zmotywowany i skoncentrowany, mocniej stąpać i chwytać, płynniej i pewniej mijać trudności i przeszkody. Mniejszy muszą mieć doń przystęp zwątpienie i strach, a wola solisty i jego wiara w zwycięstwo powinny być niewzruszone. Nikt go przecież nie wesprze słowem albo czynem, nie wleje weń energii i dodatkowej pewności. Pustka, która go otacza, cisza, przez którą brzmi pustka, każą mu być bardziej i odczuwać bardziej. Jeśli chce przetrwać, musi zapłacić za swą zuchwałość. Oto poddany zostaje próbie. Kiedy już za nami trudne, wyczerpujące psychicznie i fizycznie podejście, już mamy za sobą ekscytujący, ale ryzykowny zjazd, kiedy na grani zdejmiemy kask, ciasne butki i już tylko łagodne pieczenie nieco opuchniętych dłoni i stóp przypomina pełne skupienia chwile w skałach, wtedy wiemy, że jesteśmy. Spada nam tętno, wyrównujemy oddech, schodzi z nas napięcie. To moment niezwykłej chłonności, otwartości. Wtedy góry w ciszy, która jest cieniem samotności, obdarowują jakością trudną do ujęcia w słowach. Tym się oddycha, to się widzi, słyszy, czuje. Wtapiamy się w coś, co znaczy niezwykłe słowo „jest”. Oto przebyliśmy drogę, weszliśmy na szczyt i powróciliśmy, przeżywając coś znaczącego.