Читать книгу Brud онлайн
17 страница из 103
– Reszty nie trzeba – powiedział pasażer, wręczając taksówkarzowi stuzłotowy banknot.
– A dziękuję, dziękuję! – Uśmiechnął się kierowca i wysiadł z auta, by otworzyć bagażnik. Młody mężczyzna bez słowa odebrał walizkę i wolnym krokiem ruszył w stronę jednej z pobliskich kamienic.
ssss1
KWIECIEŃ
Mokra od deszczu ziemia tłumiła odgłos miarowych, szybkich kroków. Wysoki, krótko ostrzyżony szatyn biegł ścieżką wzdłuż portu Czerniakowskiego. Poruszał się coraz wolniej, pierwszy etap treningu miał za sobą. Smukłą sylwetkę zawdzięczał regularnym treningom.
Organizm przyzwyczajony do dużego wysiłku działał automatycznie. Wiktor przeszedł z truchtu do marszu i dopiero teraz zdjął okulary przeciwsłoneczne. Wyraźnie zarysowane ciemne brwi mocno kontrastowały z jasnoniebieskimi tęczówkami. Popatrzył na ekran smartwatcha, tętno i tempo były w normie. Włączył funkcję stopera, wyzerował zapis.
– Zaczynamy – powiedział do siebie pod nosem i przetarł wierzchem dłoni spocone czoło. Nacisnął start. Pędem pokonał kolejne metry, po dwóch minutach zwolnił i truchtem biegł jeszcze przez minutę.