Читать книгу Brud онлайн
22 страница из 103
Jego wizyta zapadła w pamięć mieszkańcom bielańskiego bloku na długo. Drzwi do lokalu, z którego dobiegał smród, były zabarykadowane. Zawiadowski najpierw wezwał strażaków, by z kosza gaśniczego zajrzeć do środka, następnie wrócił do czekającej grupki sąsiadów. Piotr zwrócił się z uśmiechem do gapiów:
– Zaraz wyważymy drzwi, a wy, drodzy państwo, łapcie kapcie. Gdy drzwi się otworzą, zaczynacie napierdalać!
– Ale o co panu chodzi? I co to za słownictwo?! – zapytała z nutą oburzenia w głosie sąsiadka z wałkami na głowie, szczelnie opatulona szlafrokiem.
– O to, że pani sąsiada właśnie zjadają robale – powiedział oparty o ścianę Zawiadowski. – A jak chłopaki wywalą te drzwi, to całe dziadostwo rozlezie się po waszym bloku. To jak, sięgnie pani po tego kapcia? – zapytał, obrzucając kpiącym spojrzeniem całą grupę.
W tym momencie, bez słowa protestu, wszyscy zebrani zdjęli swoje pantofle. Na czworakach czekali na sygnał strażaków. Po wyważeniu drzwi plaskanie uderzających o podłogę klapek, skórzanych z góralskim wzorkiem i wielu innych, długo odbijało się echem na korytarzach wysokiego bloku. Słychać je było nawet w sąsiedniej klatce.