Читать книгу Pogrzebani онлайн
2 страница из 92
Uśmiechnął się, widząc, że Alec patrzy niepewnie na błoto. Rumiane policzki, brudna siwa broda, gruba, impregnowana kurtka, ten głos – wyglądał jak obłąkany Święty Mikołaj.
– Nie upadnie pan – dodał. – Chyba nie boi się pan trochę ubrudzić?
– Nie. Tak. Mam tylko nadzieję, że nie tracę czasu. No i te muchy… – Alec strącił z podwiniętego rękawa tłuste paskudztwo, które usadowiło się we włoskach na przedramieniu. Rojące się wszędzie owady traktowały go jak żerowisko.
– Następnym razem niech pan włoży coś grubszego – poradził farmer.
Alec tylko się skrzywił. Cofnął się, sprężył, skoczył i ze zduszonym mlaśnięciem wylądował w samym środku gęstej, galaretowatej mazi. Ochlapał nogawki swoich czarnych spodni i dżinsy farmera.
Ten wymownie zacmokał.
– I na co nam przyszło, hę?
Alec chciał strzepać błoto z kostek, ale tylko jeszcze bardziej je rozmazał. I pobrudził ręce.
Farmer ruszył przed siebie.
Wskazał duży na wpół pusty zbiornik na wodę sześćdziesiąt metrów dalej. Na przezroczystym plastiku czas wymalował brudne plamy, lecz wciąż widać było cień uśmiechu w miejscu, gdzie chlupotała woda.