Читать книгу Czerwony jeździec онлайн
10 страница из 123
– To może byśmy coś zaśpiewali?
– „Boże, zachowaj cara! W sile i potędze!”
Trącili go w bok, baryton się rozkaszlał. To wywołało kolejny wybuch radości. Niewymyślne koleżeńskie żarty.
– Zaprzepaścił pan wielką operową karierę!
– Co?
Nowo przybyłemu mimo wszystko zrobiło się trochę nieswojo. Podobnie czułby się człowiek idący po moście ze szkła: niby masz grunt pod nogami, ale…
– A czy to bezpieczne? – Wskazał wzrokiem na ścianę, na sąsiadów.
Szura zachichotał. I sam podchwycił głośno:
– „Panuj na naszą sławę! Panuj na wrogów obawę!”
Dzwonienie kieliszków nie dało mu dokończyć. Radosne głosy zderzały się ze sobą ponad stołem:
– Za ciebie, kochany!… Pańskie zdrowie!… Niech będzie pochwalony ten dom!… Za muzykę! Za twoje skrzypce! Co my byśmy bez niego zrobili!… Te nasze spotkania są dla mnie jak świeże powietrze… Za wiele kolejnych razów!…
Wszyscy unosili kieliszki. Wszyscy się nimi trącali. On też unosił. On też się trącał. Ale nagle odsunął swój kieliszek. W odpowiedzi natychmiast naprężyły się ramiona grubawego mężczyzny z okrągłą siwą bródką. Jego ręka pozostawała wyciągnięta, błysnęły zawieszone na sznurku binokle. Jego twarz pobladła z lekka, ale sprawiał wrażenie, jakby nie został znieważony. Uniósł kieliszek jeszcze wyżej w geście pozdrowienia i powiedział życzliwie: