Читать книгу Czerwony jeździec онлайн
11 страница из 123
– No co też pan, Juriju Gieorgijewiczu? Długo to się będzie ciągnąć?
– Nie – wycedził chłodno. Jego głos brzmiał teraz inaczej: prawdziwie. To nie był ten głos, który każdego dnia przyjmował od radzieckich obywateli sztyblety i odpowiadał im: „Się zobaczy”. To był jego własny głos. Każdą sylabę wymawiał po petersbursku, wyraźnie:
– Z panem, panie Butowicz, nie mam ochoty się trącać.
Wśród szczęku, stuku i rozmów nikt nie zauważył tej odmowy. Ale gospodarz, Szura Odojewski, wyłapał usterkę w wesoło i rutynowo działającym mechanizmie. Ruszył do obu mężczyzn z butelką.
– Czy wszyscy mają pełne puchary? Czy nikomu nic nie brakuje, panowie? – Z gościnnym uśmiechem spoglądał to na jednego, to na drugiego. Ale pod gościnnością ukrywała się trwoga.
– Nie wiedziałem, Szuro, że zaprosiłeś tu dzisiaj jednego z tych panów, co nie podają ręki. – Twarz Butowicza przybrała kamienny wyraz.
– Dość, Juriju Gieorgijewiczu – powiedział Szura do nowo przybyłego. – Teraz wszyscy jesteśmy jedno i to samo. Warto się tak czubić?