Читать книгу Czerwony jeździec онлайн
93 страница из 123
– Towarzyszu! Towarzyszu!
Pracownik stajni pojawił się odrobinę zbyt szybko. Było jasne, że włóczył się w pobliżu, czekając, aż będzie mógł wetknąć do środka ciekawski nos.
– Tak, towarzyszu milicjancie? – spytał, a jego oczka zaglądały przez ramię Zajcewa: co się tam dzieje?
– Mówiliście wcześniej, że Pierniczka skądś przywieziono…
Tamten ochoczo pokiwał głową.
– Skąd?
* * *
Telefon w stajni był przedpotopowy, linia też była stara. W słuchawce trzeszczało i przerywało. Częściowo chyba jednak przez to, że na drugim końcu linii dyrektorowi hipodromu spotniały ręce i pot, a raczej strach, przeżarł się przez izolację. Głos dyrektora zdecydowanie był nim przeżarty. Zajcew nie musiał widzieć rozmówcy, żeby domalować sobie ten obrazek: poczerwieniałą łysinę, roztrzęsioną twarz, plamy potu pod pachami, panikę w oczach.
„Oj, Jurko, dobrze byłoby im zajrzeć do dokumentacji księgowej, oj, dobrze” – myślał sobie, słuchając.
A dyrektor nadawał, starając się mówić płynnie, spokojnie, głosem odpowiedzialnego pracownika, u którego nie ma co sprawdzać: