Читать книгу Czerwony jeździec онлайн
98 страница из 123
– Włazicie, towarzyszu agencie? Czy jak?
– Właź, ekspertyzo, właź. – Zajcew poklepał osoawiachimowca po plecach z udawaną wesołością. Ten najpierw podniósł swoją skrzyneczkę i stuknął nią o podłogę wagonu. Zadarł nogę w przykrótkiej nogawce. Zawiadowca, spojrzawszy na rozkraczoną figurę, najpierw burknął, a następnie podstawił ręce splecione w koszyczek, dał młodzieńcowi punkt oparcia i popchnął go do góry. Ten zwalił się niezgrabnie brzuchem na podłogę wagonu. Wstał, zdjął okulary, przetarł je palcami, założył, poprawił.
Tylko ten słaby zapach siana i zwykłe zapachy kolei. „Pusto, pusto” – wiedział Zajcew nawet bez sprawdzania. Ale czego się spodziewał?
Kolcow się pomylił. Pamięć płata figle, zwłaszcza pamięć pijaka.
A może się nie pomylił? Jeśli nie, to możliwa jest też inna wersja wydarzeń. Załóżmy, że… Zajcew nieuważnie patrzył na liche trawki wyrastające spod żwiru, z ziemi zatrutej olejem i mazutem. Załóżmy, że pociąg rusza gdzieś z okolic Tuły. Wpada w obłok gazu. Wszystkie wagony są towarowe, tylko jeden pasażer jest żywy. „Kropla nikotyny może zabić konia” – przypomniało mu się bez związku. Ale skąd w polu wziął się gaz bojowy? A cholera wie.