Читать книгу Zagraj mi na drogę онлайн
5 страница из 114
– Niektórzy terapeuci ją stosują, ja nie.
– Pani zdaniem nie działa?
– Po prostu nie sięgam po nią w terapii. Proszę kontynuować.
– Ojciec nie był hipnotyzerem, ale potrafił mną sterować. Delikatnie, bez nacisków, prostował negatywne wzorce myślenia w mojej głowie.
– Jakie na przykład?
– Wiedział, że mam słuch muzyczny, ale przez Valacha nie chcę się uczyć gry na żadnym instrumencie. Valach, przez to jakim był skurwielem, obrzydził mi muzykę, można powiedzieć, że mnie z niej okradł. A ojciec mi ją oddał. Przekonał, że to fajna sprawa. Najpierw kupił mi flet prosty, zwykłą szkolną piszczałkę, a kiedy po jakimś czasie zobaczył, że mi się znudził, przyniósł trąbkę. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Nie dało się mnie nawet siłą oderwać od instrumentu. Trąbka towarzyszyła mi wszędzie, rozbrzmiewała wszędzie, gdzie ona, tam ja. We wsi zaczęli mnie przezywać Trąba Bomba. Darli sobie łacha, ale nic to dla mnie nie znaczyło, byle dąć, byle grać. Ojciec zapisał mnie do szkoły muzycznej, a kilka lat później nadszedł pierwszy sukces. W Rousicach szykowało się uroczyste otwarcie zamku po rekonstrukcji i ojciec załatwił mi występ, moje solo Ballady Tomasza Stańki. Na widowni pełno ważniaków z powiatu, nawet z Pragi. Wszyscy bili brawo, a ojciec… całkiem się rozkleił. Sam nie miał talentu muzycznego i trochę przeceniał mój. Wychwalał mnie pod niebiosa, całymi godzinami mógł słuchać, jak gram. Zagraj mi coś na drogę, poprosił. Niedługo potem nie żył. Nie było najmniejszego powodu, żeby nie spełnić jego prośby, ale jestem… nadętą szują z wybujałym ego… glistą z genami Valacha… Nie chciało mi się czy coś. A ojciec nie naciskał. Nigdy się nie napraszał. Miał w sobie tyle godności… Gdyby jej nie miał, wciąż by żył.