Читать книгу Zagraj mi na drogę онлайн
9 страница из 114
– W takim razie spotkamy się w nowym roku. W środę ósmego stycznia, o tej samej porze?
– Ósmy stycznia, zapisuję. Gdyby coś mi wypadło, dam znać.
– Lepiej zostawić sobie otwartą furtkę.
– Miesiąc to sporo czasu. Kto wie, co się wydarzy.
w samym środku Wielkiej symfonii g-moll
Maszyna czyszcząca zostawiała za sobą mokry ślad, podłoga subtelnie lśniła. Waldemar otaksował ją z satysfakcją. Widok pięciuset metrów kwadratowych wyszlifowanego dębu poruszał w jego sercu romantyczną strunę. Nie miał pojęcia, czy w holu głównym Rudolfinum w ogóle urządza się bale, ale sprzątając tu w pojedynkę, otoczony poranną ciszą, zawsze lekko puszczał wodze fantazji. Wyobrażał sobie kobiety w wytwornych sukniach wieczorowych, feeryczne oświetlenie, słodkie dźwięki walca i siebie sunącego po gładkim parkiecie z przepiękną partnerką w objęciach. Tak naprawdę był raczej nędznym tancerzem, ale w marzeniach można wszystko, więc ani myślał się ograniczać, kiedy kręcił piruety na siedzeniu swojej szorowarki.
Wykonał ostatni obrót i ruszył w stronę schodów. Przeszklone lunety wpuszczały do środka jasne światło majowego poranka, na tafli Wełtawy bieliły się łabędzie. Turystów na razie brak. Wynurzą się z hoteli dopiero po śniadaniu, by zalać nabrzeże i mosty, zapełnić skwerek przed Rudolfinum i słuchać występów z namiotu, w którym na zmianę, w przeróżnych stylach, będą grać małe orkiestry i zespoły. Wieczorem niejeden z przybyszów zajdzie do środka, na koncert. Pojutrze zaczyna się Praska Wiosna, do stolicy zjechały już tłumy wielbicieli muzyki poważnej z całego świata. Waldemar postrzegał ten festiwal z innej perspektywy. Z bliska obserwował wchodzących do budynku członków tutejszej orkiestry i zagranicznych gości, wsłuchiwał się w dźwięki prób dobiegające zza drzwi, czyścił dywany, parkiety i posadzki ze śladów setek butów, plam po winie czy rozdeptanych torcików czekoladowych. Niektórych zabrudzeń nie dało się usunąć do końca, szczególnie uporczywe bywały ślady po gumie do żucia, ale starał się, jak mógł. Taka robota. Muzyczni giganci nie chwytali go szczególnie za serce, ale lubił posłuchać ulicznego jazzu, chętnie też przystawał nieopodal grywających na skwerkach gitarzystów czy akordeonistów. Wiosną nigdzie się nie spieszył. Powoli przemierzał Pragę i z radością chłonął atmosferę miasta, które hulająca po ulicach muzyka potargała niczym kapryśny wiatr włosy.