Читать книгу Zagraj mi na drogę онлайн
6 страница из 114
28 listopada
– Długo padało, ziemia rozmokła. Tylko świr porwałby się na wycinkę drzew w takich warunkach. Ale właściciel zamku w Rousicach nie odpuszczał. Drzewa atakowały korniki, poza tym trzeba było pilnować ustalonych terminów wycinki, inaczej straciłby jakąś ważną dotację. Kazał ojcu jechać, bez względu na pogodę. A ojciec musiał słuchać, nie miał wyjścia.
– Brzmi, jakby w Czechach nadal funkcjonowało niewolnictwo.
– Mieszkaliśmy w budynku, w którym wcześniej była zamkowa suszarnia owoców. Ojciec zawarł umowę z właścicielem: nie musiał płacić czynszu, a w zamian wykonywał różne naprawy w zamku i na jego terenie, pomagał, ot, taki konserwator na zawołanie. Nie chciał łamać tej umowy. Mieliśmy ładny domek, z ogrodem i widokiem na rzekę, rodzice w życiu nie dorobiliby się czegoś takiego sami. Dlatego ojciec, chociaż znał ryzyko, pojechał wtedy do lasu. Było mokro, pośliznął się na zboczu, nie zdążył uciec przed dopiero co obalonym drzewem… Nie miał nawet czterdziestu lat.
– Przykro mi.