Читать книгу Balsamistka онлайн
21 страница из 73
Teraz obok fotela leżał pies. Wiktor przywiózł go rok temu ze schroniska. Czarny, o niebieskich oczach i jeszcze w szczenięcym wieku. Czujny, duży, piękny. Wyglądał, jakby uciekł z wilczej watahy. Wiktorowi nie przychodziło żadne imię do głowy, a że pies przypominał jedno z najpiękniejszych, jego zdaniem, zwierząt na świecie, nazwał go Wilkiem.
– Cześć, Wilku. – Pogłaskał psa za uszami.
– Kim jesteś? – Anna Lorenc podniosła wzrok i popatrzyła na męża z niepokojem.
Kim jestem i jak skończy się nasza historia? – myślał za każdym razem, gdy siedział blisko żony i widział, że coraz bardziej zamyka się w swoim świecie. Słońce wschodziło i zachodziło, dni mijały. Wiktor wpatrywał się w swoją Annę, wspominał ich najlepsze chwile i pielęgnował róże. Nieduży, stary i wymagający remontu, lecz przytulny domek po rodzicach, blisko Poznania, tonął w kwiatach. Robił to dla niej, dla uśmiechu, który pojawiał się na jej twarzy zawsze, gdy patrzyła przez okno albo siedziała na tarasie. Krzewy róż otaczały cały dom – białe, czerwone i różowe pąki zwieszały się z pergoli. Uśmiechał się pod nosem, myśląc, jak to z policjanta wyspecjalizowanego w sprawach zabójstw stał się wyspecjalizowanym ogrodnikiem, który całkiem nieźle dorabia do policyjnej emerytury. Sam już nie pamiętał, skąd przyszedł pomysł na kwiaty. Może to było wtedy, gdy Anna układała w wazonie róże? Może wtedy, gdy kupił je dla niej na dwudziestą rocznicę ślubu? Zaczął inne życie.