Читать книгу Balsamistka онлайн
29 страница из 73
– Wydają śniadania od 6:30. Umieram z głodu. A kocham jeść. Jeśli nie zjem teraz, będę zła. Pa. Odezwę się.
Robert Koziński został z telefonem przy uchu, rozbawiony i nieco zaskoczony. Czasem nie mógł oprzeć się wrażeniu, że w jego redakcji to Monika jest szefową, nie on. Dominująca pewniara, nigdy nie pozwoli, by nią rządzić i mieć nad nią przewagę.
Monika, zjeżdżając windą do restauracji, myślała wyłącznie o jednym: śniadanie. Potem zajmie się całą resztą. Podczas hotelowych śniadań zawsze czuła coś, czego często brakowało jej o poranku: przyjemność, ulotny stan uspokojenia i relaksu, ucieczka od wszystkiego, co siedziało w jej głowie.
W restauracji unosił się zapach świeżego pieczywa i kawy. Przy stolikach siedziało kilka osób. Kobieta w ciemnych spodniach i białej koszuli, przełykając pośpiesznie bagietkę, zerkała na zegarek. Mężczyzna o oczach bazyliszka czytał gazetę. Starsza, bardzo elegancka para, chrupiąc tosty, wpatrywała się przez otwarte drzwi w ekran telewizora wiszący na ścianie na korytarzu. Lokalne wiadomości. Monika wybrała stolik w przeciwnym kącie sali, jak najdalej od porannych newsów, by nic nie zepsuło jej śniadania. Nie chciała akurat w tym czasie widoku katastrof, jakie nawiedzały świat – trąb powietrznych, nawałnic, powodzi, pożarów i huraganów, znęcania się nad dzieckiem, kotem albo psem, wypadku autobusu albo wykolejenia pociągu. Sąsiadka, pani Małgosia, zapytała ją kiedyś, dlaczego w telewizyjnych wiadomościach jest tak mało pozytywnych, krzepiących informacji, dlaczego telewizja stale chce szokować. „Bo taki jest świat, pani Małgosiu, po prostu”, odparła Monika. Sąsiadka sposępniała i z życzeniami dobrego, pozytywnego tematu na reportaż zamknęła za sobą drzwi.