Читать книгу Balsamistka онлайн
34 страница из 73
Pokój w domu akademickim przy Obornickiej pachniał czerwonym winem. Akademik na czas wakacji oficjalnie był zamknięty, ale Monika pod pretekstem szukania zagubionego, drogocennego kolczyka, przekonała kulawego Joego, by ją wpuścił. Stary, samotny Joe, a właściwie Janusz Kurz, dorabiający jako recepcjonista pilnowacz, spojrzał z politowaniem na jej mokre ubranie, ociekające deszczem włosy i zgodził się, pod warunkiem że jej pobyt w pokoju nie będzie trwał dłużej niż pięć minut. Znała go i wiedziała, że dopóki nikt inny się o tym nie dowie, ona może siedzieć w pokoju do rana, a on mówi to dlatego, by wydać się ważny.
Na stoliku stały dwa kieliszki. Monika zanurzyła usta w winie. Oblizała dolną wargę. Stan oczekiwania. Drżenie. Nie jadła nic od wczoraj. Pomyślała, że to pewnie dlatego drżą jej ręce. Od głodu i kawy, której sporo wypiła, bo mogła przełknąć tylko ją.
Gdyby nawet chciała, nie miałaby dokąd pójść. Wokół blokowisko z czasów PRL-u i drugi akademik. Nieliczne zaparkowane samochody. W niedzielne, lipcowe popołudnie, kilka minut po siedemnastej, okolica wyglądała na wymarłą. Było ciepło, ale lał deszcz, nieustająco od kilku dni. Ludzie wyjechali na wakacje w odlegle strony albo siedzieli w domach. Monika przemierzała wcześniej pobliskie ulice, szukając otwartej kawiarni. Wszystkie były zamknięte, czynny był jedynie osiedlowy sklep. Kupiła wino. Czerwone. Niosła butelkę w torbie, mijając brzydką architekturę lat siedemdziesiątych zanurzoną w zieleni. Nie miała parasola, przemokła, włosy przykleiły się jej do twarzy, ubranie przylgnęło do ciała. Szła, zlizując spływające do ust krople. Myślała o Ewie. Za chwilę przyjedzie. Będą razem. Już nikt ich nie rozdzieli.