Читать книгу 1793 онлайн
12 страница из 127
Pod wpływem paniki odwiązuje skórzane rzemienie i jego drewniana, sztuczna ręka upada na gliniastą ziemię. Cardell chwyta się za gardło zdrową, prawą ręką i zaczyna nią ugniatać pokrytą bliznami skórę. Chce w ten sposób przypomnieć swoim zmysłom, że ręka, która rzekomo daje mu o sobie znać, nie istnieje, a rana, która go tak boli, od dawna jest zaleczona.
Strach i panika trwają niecałą minutę, po czym Cardell znowu normalnie oddycha. Najpierw głęboko, a potem coraz wolniej i swobodniej. W końcu uczucie lęku mija i świat nabiera dawnych kształtów. Nagłe ataki paniki towarzyszą mu od trzech lat, gdy wrócił z wojny bez ręki i najlepszego towarzysza. A przecież od tamtych wydarzeń upłynęło tyle czasu… Wydawało mu się, że znalazł sposób na to, aby trzymać swoje omamy w ryzach. Wódka, bójki… Rozgląda się wokół, by znaleźć jakieś pocieszenie, ale oprócz niego i trupa nikogo tam nie ma. Chodzi więc wzdłuż brzegu z ręką przyłożoną do szyi.
Cardell nie potrafi ocenić, jak długo czekał na pojawienie się strażników miejskich. Siedzi spokojnie na brzegu ze wzrokiem utkwionym w jakiś odległy punkt. Przemoczone ubranie ziębi mu ciało, ale on wciąż ma w żyłach mnóstwo alkoholu, który pomaga mu utrzymać ciepło. Strażników jest dwóch, obaj ubrani w niebieskie kurtki naciągnięte na białe spodnie. Każdy z nich dźwiga na ramieniu muszkiet z bagnetem. Po ich chodzie poznać, że pili na służbie. Jest to karalne, lecz dość szeroko rozpowszechnione. Jednego z nich Cardell zna z imienia. To jeden z wielu, którzy z powodu niskiego żołdu odczuwają potrzebę topienia trosk w alkoholu. W każdej gospodzie jest ich pełno.