Читать книгу Bez winy онлайн
68 страница из 132
Pedałując pod górę, porządnie się zgrzała, wysiłek spowodował przyjemne napięcie mięśni nóg. Lubiła to. Ostatni odcinek pokonała, stając w korbach, teraz musiała dać z siebie wszystko. Dodatkową trudność sprawiały nierówności terenu, na asfaltowej drodze byłoby znacznie łatwiej. W końcu jednak wdrapała się na szczyt wzniesienia, miała teraz przed sobą ostry zjazd w dół zbocza. A wokół siebie drzewa i błogi spokój wczesnego letniego poranka. Świergotało kilka ptaków, w oddali usłyszała stukot dzięcioła. Poza tym wszędzie panowała cisza. Ogarnęło ją uczucie, jakby prócz zwierząt była na tym świecie sama.
Jeszcze raz mocno nacisnęła na pedały, pochyliła się nieco do przodu i ruszyła w dół.
Droga była najeżona korzeniami i kamieniami, ale Sophia dobrze ją znała, znała każdy występ, każdą przeszkodę. Mogła sobie pozwolić na zjazd z taką prędkością po dość stromym zboczu. W mniej znanym terenie nie odważyłaby się na takie ryzyko, lecz tutaj bez reszty poddała się szaleństwu prędkości.
Było cudownie. Naprawdę cudownie.