Читать книгу Bez winy онлайн
65 страница из 132
Taki już jestem. Obracam rzeczy dopóty, dopóki nie będą pasować. Przynajmniej z pozoru. Oto prawdziwa przyczyna wszystkich tragedii w moim życiu.
ssss1
Najpiękniejsze latem były świetliste poranki. Oraz długie wakacje.
Sophia Lewis od wczesnego dzieciństwa była rannym ptaszkiem, a zimowy zmrok traktowała wyłącznie jak ciężar tłumiący jej zapał. O szóstej rano, jak zawsze w ciepłej porze roku, wsiadła na rower. Nie wyobrażała sobie lepszego początku dnia. Przejechać spory dystans, odetchnąć świeżym powietrzem, porządnie rozruszać ciało – a potem powrót do domu, gorący, orzeźwiający prysznic, duży kubek kawy. Oto istota udanego życia.
Sophia miała trzydzieści jeden lat, była bardzo szczupła i sprawna, lubiła się ruszać. Sport stanowił dla niej eliksir życia. Uczyła matematyki i fizyki w Graham School w Scarborough. Była lubiana przez uczniów i mimo młodego wieku bardzo ceniona wśród kolegów.
Wsiadając na rower w ten uroczy poranek, zapowiadający kolejny upalny dzień, nagle pomyślała żarliwie: To jest piękne. Moje życie jest piękne.