Читать книгу Bez winy онлайн
95 страница из 132
Wtorek. Jest u mnie Isla. Ledwie weszła do mieszkania, od razu zagaduję ją o dręczące mnie obawy.
– Na dworze wciąż stoi mężczyzna i obserwuje moje mieszkanie!
Isla patrzy na mnie ze zdumieniem.
– Mężczyzna?
– Tak. Czarne włosy. Dość wysoki. Stoi po drugiej stronie ulicy i się gapi.
– Nikogo nie widziałam – mówi Isla. Wchodzi do kuchni i patrzy przez okno. – Nikogo tam nie ma.
– Tak, akurat teraz.
– Ale mówił pan, że wciąż ktoś tam stoi! – Isla należy do osób, które ważą każde słowo. Bo nie rozumie, że czasem się przesadza, by podkreślić, że coś jest niezwykłe albo wyjątkowe. Jeśli nazwę coś „olbrzymim”, nie znaczy to, że ma gigantyczne rozmiary olbrzyma, ale że to coś jest niezwykle duże. A mówiąc „wciąż”, miałem na myśli to, że ktoś zadziwiająco często pojawia się pod moim oknem. Próby wytłumaczenia tego Isli byłyby bezsensowne.
– Dobrze. Nie zawsze. Ale bardzo często.
– Cóż, ale nie teraz.
Wzdycham.
– Tak, ale dosyć często. Naprawdę.
W jej oczach dostrzegam wyraz lekkiego zwątpienia. Wiem, ona uważa, że za dużo czasu przebywam w samotności. I pewnie sądzi, że przez to jestem trochę dziwny.