Читать книгу Zagraj mi na drogę онлайн
44 страница из 114
W Fukuoce, po ośmiu bardzo intensywnych dniach spędzonych razem, muzycy powoli zaczynali mieć wyżej uszu swojego towarzystwa i tęskniąc za odrobiną samotności, spędzali wolny wieczór osobno, każdy według własnego harmonogramu. Erik spacerował po mieście, przypadkiem wpadł na Olgę. Zaszyli się w jednym z podrzędnych, obwieszonych jaskrawymi neonami bufetów, usiedli nad teishoku i otworzyli się przed sobą na oścież. To był spontan. Takie wywnętrzanie się nie było w stylu Erika, ale miał kiepski okres, niedawno skończył czterdzieści dwa lata i nie najlepiej to znosił. Znalazł się w tym krytycznym momencie, kiedy to większość żonatych mężczyzn nagle dochodzi do wniosku, że małżeństwo więcej im odbiera, niż daje, i czują potrzebę zaradzenia tej dysproporcji lub przynajmniej pożalenia się drugiej osobie. Erik wiedział, że nadawanie na żonę w obecności kolegów i koleżanek z pracy to strzał w kolano. Część z nich studiowała z Hetmanką (stara ksywa coraz bardziej pasowała do jego żony), była wiolonczelistką, wielu pamiętało ją z Praskiej Orkiestry Kameralnej, z różnych przeglądów czy festiwali, niektórzy byli z nią blisko i „z dobrego serca” mogliby polecieć na skargę. Przy Oldze nie miał się czego obawiać. Była z innego pokolenia, a ścieżki losu starszych kolegów obchodziły ją tylko, jeśli przecinały się z jej własną. Drogi jej i Erika przecięły się właśnie wtedy, w migającym neonami japońskim bistro.