Читать книгу Sąd Ostateczny онлайн
9 страница из 55
Jeździec założył czerwoną czapeczkę i wyciągnął rękę w stronę kołatki. Dłoń w połowie drogi zmieniła zamiar i prostując palce, pchnęła jedno ze skrzydeł. Drzwi uchyliły się bezdźwięcznie i mężczyzna wszedł na dziedziniec, przestępując wysoki kamienny próg. Żołnierze bez namysłu ruszyli za dowódcą, zostawiwszy wierzchowce luzakom. Wysokie słońce, dzielące dziedziniec na pół granicą cienia, uderzyło dowódcę w oczy. Przysłonił je dłonią i się rozejrzał. W przeciwległym załomie murów, nieudolnie tłumiąc przerażenie i niepewność, czekało trzech żołnierzy. Trzymali wyciągnięte daleko przed siebie miecze, tak jakby chcieli za wszelką cenę zwiększyć dystans od tego, co ich czeka. Za ich plecami kryła się kilkunastoosobowa grupka mieszczan uzbrojonych w miecze, topory, zwykłe drwalskie siekiery i widły do gnoju. Cywile – zapewne rzemieślnicy i straganiarze, wśród nich dwóch starców i trzech podrostków – wyglądali dziwnie z bronią w drżących, nienawykłych do szermierki dłoniach. Jeźdźcy dobyli mieczy i sprawnie rozbiegli się w dwie strony pod murem. Dowódca powstrzymał ich niedbałym, ale dobrze im znanym ruchem dłoni. Nie musiał się odwracać, jego ludzie doskonale wiedzieli, co teraz nastąpi. Czekała ich dobra zabawa i obiecujące widowisko, bo ich dowódca wyciągnął miecz i oddał przeciwnikom salut, pełen zupełnie nielicującego z sytuacją szacunku. Tylko wybitny znawca szermierczych ceremoniałów i etykiety dostrzegłby w tym ironię i dystans – przestraszeni mieszczanie widzieli jedynie zgrabne i nie do końca zrozumiałe dla nich ruchy.