Читать книгу Sąd Ostateczny онлайн
13 страница из 55
Gdy na ambonę, brzęcząc ostrogami i chrzęszcząc kopijniczą zbroją, począł gramolić się po drewnianych schodkach Karol zwany Zuchwałym, gwar i hałasy przycichły. Książę Burgundii, niemal równolatek dowódcy, w twarzy o długim nosie i nieco odętych wargach nie miał niczego, co usprawiedliwiałoby jego groźny przydomek. Mimo widocznych oznak zmęczenia oczy Karola były spokojne i pogodne, a spojrzenie, pełne wyrozumiałości dla podwładnych, dziwnie przypominało spojrzenie dowódcy. Patrzył na nich dłuższą chwilę z pobłażaniem, niby dobry ojciec, smukłymi dłońmi bezwiednie gładząc rant kazalnicy. Tłum stopniowo cichł. Książę poczekał, aż gwar zupełnie ustanie. Był doświadczonym mówcą i wiedział, że nic tak nie wzmaga ciekawości słuchaczy jak wytrzymane milczenie oratora. Gdy wypowiedział wreszcie przygotowaną w myślach kwestię, ci, którzy słyszeli jego głos po raz pierwszy, zdziwili się, jak bardzo nie przystaje on do jego postaci. Lekko zachrypnięty niski bas dudnił pod wysokimi sklepieniami kolegiaty i nikt z obecnych nie musiał zbytnio wytężać słuchu, bo słowa, nawet zwielokrotnione pogłosem, docierały do nich czyste i wyraźne. Styl Karola oraz to, co mówił, nie bardzo licowały z jego starannym wykształceniem i powszechnie znaną erudycją: