Читать книгу Brud онлайн
82 страница из 103
– Znowu ten pierdolony futrzak – powiedział do siebie.
Kilka metrów dalej widać było odpływającego bobra. Zostawił uchylone okno, zabrał bluzę, smycz i wyszedł z Laylą na nabrzeże. Suka chętnie ruszała się z barki, ale już wyjazdy gdziekolwiek samochodem oznaczały katastrofę. Choroba lokomocyjna zawsze dawała o sobie znać już na początku najkrótszej przejażdżki. Szli wzdłuż portu, dochodziła siedemnasta. Nagle kieszeń Zyberta zaczęła wibrować. Spojrzał na telefon, ktoś dzwonił z numeru zastrzeżonego.
– Wiktor Zybert. Słucham.
– Dzień dobry, Waldemar Skoneczny, podobno chciałby pan ze mną porozmawiać – przywitał się ciepłym, niskim głosem.
– Tak, tak, ja wiem, ale pierwszy kwietnia był przeszło dwa tygodnie temu. Proszę powiedzieć Szarocie, żeby kolegów nie podstawiała. – Zybert nie zamierzał dać się wrobić.
– Pani Agnieszka jest faktycznie bardzo dowcipna, ja też lubię żarty, ale dziś akurat nie mam na nie czasu. Zróbmy tak: wyznaczymy termin i miejsce spotkania, a następnie sam pan sprawdzi, czy to dowcip. – W głosie dało się wyczuć rozbawienie.