Читать книгу Brud онлайн
85 страница из 103
Po prawie trzech godzinach w powietrzu samolot powoli obniżał lot, schodząc do lądowania. Pas małego lokalnego lotniska był prawie niewidoczny dla pasażerów, mieli więc wrażenie, że lądują tuż przy brzegu wyspy. Wiktor wyszedł z samolotu jako jeden z ostatnich. Poczuł na twarzy uderzenie ciepłego powietrza i lekki podmuch suchego wiatru. Razem z grupą pozostałych pasażerów przeszedł przez płytę lotniska do oddalonego o kilkadziesiąt metrów budynku, ominął strefę odbioru bagażu i wyszedł przed terminal. Rozejrzał się i stanowczym gestem ręki odprawił oferujących swoje usługi taksówkarzy. Jego uwagę zwróciła wypożyczalnia samochodów Gold Car Rental. Po krótkich negocjacjach z właścicielem usiadł za kierownicą citroëna C1. Wpisał w GPS dane miejscowości.
Barbati było oddalone o około dwadzieścia kilometrów od miasta Korfu. Początkowo jechał wzdłuż wybrzeża, by później odbić w głąb wyspy. Dwupasmówka szybko przeszła w lokalną mocno połataną drogę, wijącą się wzdłuż górskiego zbocza. Mijał typowo turystyczne miejscowości, opustoszałe moteliki, zamknięte restauracje i sklepy, których witryny pozabijano drewnianymi płytami. Do rozpoczęcia sezonu zostało niewiele ponad miesiąc. W okolicach Barbati od czasu do czasu między drzewami prześwitywały tarasy prywatnych willi. Wjechał do centrum miejscowości i zatrzymał się przy najbliższej otwartej restauracji. W środku było pusto. Usiadł na tarasie, z którego roztaczał się widok na morze. Po chwili niespiesznie podeszła kelnerka. Poprosił o sketos i czekając na realizację zamówienia, zastanawiał się, co zrobić dalej.