Читать книгу Brud онлайн
78 страница из 103
Zybert z zadowoloną miną ruszył w stronę kas.
– Czas na wypłatę – mruknął do siebie po cichu. Tuż przed kasami uniósł głowę i omiótł wzrokiem tarasy na wyższych piętrach budynku, w których rezydował zarząd wyścigów konnych. Na każdym stały grupy eleganckich mężczyzn w garniturach. Zwrócił uwagę na kilku trzymających się na uboczu Azjatów. Przed tablicami wyników zebrało się kilkunastu mocno starszych facetów. Niemal każdy miał na sobie skórzaną kurtkę, a na nosie ciemne okulary. Ich głowy zdobiły słomkowe panamy, przypominali Zybertowi włoskich mafiosów z gangsterskich filmów. To wrażenie potęgowały ciche rozmowy, które prowadzili na uboczu, w małych grupkach. Głos kasjerki wyrwał Wiktora z zamyślenia:
– Wypłacamy?
– A można wszystko? – zapytał po pokazaniu biletu.
– Nawet trzeba. – Przy tych słowach kącik ust kasjerki powędrował szelmowsko do góry.
– Poproszę w takim razie.
– To dla pana. – Kasjerka odliczyła sto pięćdziesiąt złotych.
Podziękował i odszedł w stronę wejścia. Postanowił zajrzeć do strefy VIP. Wystarczyło, że pokazał legitymację dziennikarską, by wpuszczono go do środka. Niewielki lokal na parterze pękał w szwach, powietrze było aż gęste od papierosowego dymu. Nawet nie próbował przeciskać się przez tłum. Przy barze siedział swobodnie rozparty na krześle młody brunet w nienagannie skrojonym garniturze. Był zatopiony w rozmowie ze sporo starszym od siebie mężczyzną, w którym Wiktor rozpoznał znanego z licznych wywiadów dyrektora toru na Służewcu. Wszedł na pierwsze piętro. Chciał wejść jeszcze wyżej, ale drogę zagrodziło mu dwóch osiłków.