Читать книгу Czerwony jeździec онлайн
41 страница из 123
Koptielcew wysłuchał go, po czym rzucił ołówek na biurko.
– Wasiu, czyś ty oszalał? Przecież i tak mamy wszędzie niedobory kadrowe.
Ton ich rozmowy mógł zmylić postronnego obserwatora, ale siebie nawzajem oszukać nie mogli. Oczka Koptielcewa ponad jego tłustymi policzkami miotały się z przestrachu i złości. „Patrzy na mnie jak na wściekłego psa – pomyślał Zajcew, śledząc te ruchy. – Prawie się dusi się ze strachu. Ale kogoś innego boi się jeszcze bardziej”. Z ust naczelnika płynęła jednocześnie służbowa paplanina:
– Z uwagi na to, że… zlecenie… zgodnie z rozplanowaniem osobogodzin…
Słowa wyskakiwały z niego lekko jak spod klawiszy energicznej maszynistki. I były podobnie oficjalne, uładzone, sprawozdawcze.
Koptielcew nie stanowił już „zagadki”, jak wtedy w 1929 roku, kiedy „nagle” mianowano go naczelnikiem Leningradzkiego Wydziału Śledczego. A raczej – przeniesiono do wydziału. Z równie leningradzkiego OGPU. Wydział wtedy wrzał. Jego poprzedni naczelnik, Leonid Pietrżak, popełnił samobójstwo. Ale wrzało nie z tego powodu. Leonid Stanisławowicz targnął się na swoje życie, ponieważ okazał się złodziejem. Że niby poza bibułą nie ma tu czego kraść? Błąd. A magazyn dowodowy? A magazyn skonfiskowanych dóbr materialnych? Do rączek Pietrżaka przylepiło się całkiem sporo, aż wreszcie i do niego samego dotarło, że się nie wykręci. Zajcew przypuszczał, że nie mógł kraść sam, musiał się dzielić. I to tak, jak powinien. Z ważnymi ludźmi. W końcu zrozumiał, że nie wyjdzie z tego żywy.