Читать книгу Czerwony jeździec онлайн
102 страница из 123
Uraczył Koptielcewa wyjątkowo płomiennym spojrzeniem. „A może to Miedwied mnie chroni?” Miedwied był naczelnikiem leningradzkiego OGPU.
Koptielcew tylko szczęknął zębami, zdławiwszy cisnące się na usta przekleństwo.
„Uuu, może to nawet i nie Miedwied, ale ktoś wyżej. Tylko kto w takim razie?”
– O ile pamiętam, to tylko nieszczęśliwy wypadek – burknął Koptielcew.
„A łapkę ciągnie do słuchawki – zauważył chłodno Zajcew. – Byle tylko przerzucić sprawę jak najdalej od siebie i umyć rączki. Kombinujesz, ale ci się nie uda”.
– Mało prawdopodobne – sprzeciwił się naczelnikowi wciąż prostodusznym tonem. – To jasne, że gaz został specjalnie dobrany.
– Ależ ty dużo wiesz.
Zajcew wyciągnął nogi przed siebie.
– My, towarzysze z Osoawiachimu, użyliśmy wiedzy w praktyce. Zresztą ja od razu poczułem zapach, jak tylko wagon został otwarty. Pachniało starym sianem. Ale to nie było siano! To był zapach fosgenu. I właśnie z powodu tego zapachu fosgen został wybrany. Taki zapaszek nie wzbudzał podejrzeń. To nie jest chlor, który wyczuje każda gospodyni domowa. A że sianem pachnie… Gdzie konie, tam i siano. Wszystko jak trzeba. Zabójca nie chciał zwracać na siebie zbędnej uwagi. I nie rozpylił trucizny ot tak, na dworcu, ale u konia, w zamkniętym wagonie. Gdzie taki zapach nikogo nie zdziwi. Wiedział, że aż do wyścigu nikt niczego nie będzie podejrzewał. A nawet jeśliby podejrzewał, to koń po prostu kaszlnął raz czy drugi. Przecież to nie zaniepokoiło nawet powożącego.