Читать книгу 1793 онлайн
56 страница из 127
Kiedy na marynarzy spada pierwszy cios, nie wiedzą, co się dzieje. Cardell atakuje ich lewą ręką z wysokości pasa, a ciosy, które im wymierza, sprawiają wrażenie, jakby zadawał je otwartą dłonią, jakby pieścił nią twarz najbliżej stojącego marynarza. W powietrzu fruwają zęby, tworząc coś w rodzaju czerwonej kaskady, Cardell zaś wkłada w kolejne uderzenia całą swoją energię. Czuje, że łamie komuś rękę, miażdży nos, kruszy żebra, wybija oko. Każdy cios to eksplozja, a ból dodaje jego złości coraz więcej paliwa.
Marynarze uciekają na łeb na szyję. Ostatni z nich wycofuje się z płaczem na czworakach, a gdy przechodzi przez próg, Cardell częstuje go kopniakiem i tym samym pomaga mu się znaleźć po drugiej stronie drzwi. Kiedy chwilę później się odwraca, widzi, że mężczyzna, którego uratował przed oprawcami, nadal stoi na stole, uderza się rękami po udach i ryczy ze śmiechu na cały głos.
Jego wdzięczność nie zna granic. Upiera się, że w podzięce postawi swojemu wybawcy dzban reńskiego wina. Cardell dochodzi do wniosku, że nocna bitwa była na tyle wyczerpująca, iż do czasu, aż drzwi karczmy zamkną się za ostatnim klientem, zasłużył sobie na odpoczynek. Podłoga przypomina wzór ułożony z ciemnych plam, które prowadzą prosto do niego. Nie zwraca uwagi na pełne wyrzutu spojrzenie Geddy i zaczyna pić – zachłannie i do dna. Bójka to jedna z niewielu rzeczy, które potrafią go ożywić. Kiedyś aktywnie szukał takich okazji, a pocieszenie znajdywał w przekonaniu, że każde zwycięstwo daje mu iluzję kontroli nad własnym życiem. Z czasem siła tego przekonania zaczęła słabnąć. Teraz boli go ręka i czuje się staro – za staro jak na takie życie. Pociechę przynosi mu wino. Uratowany mężczyzna przedstawia się jako Isak Reinhold Blom.