Читать книгу 1793 онлайн
87 страница из 127
– Czy mogę was spytać, Cardell, czy i wy jesteście niezadowoleni? Czym się właściwie zajmujecie? Czy w tym mieście naprawdę nie ma nic innego do roboty? Słyszałem o Cecilu Wingem i nawet go widziałem. Jestem pewien, że sprawy nie mają się najlepiej. Ciało jeszcze się jakoś trzyma, ale życia w nim coraz mniej. Winge wygląda jak trup, który uciekł z grobu. To wbrew naturze, żeby aż tak bardzo chwytać się pazurami życia. Powinien wiedzieć, że trzeba się pogodzić z losem. A wy, Cardell? Jesteście przecież człowiekiem z krwi i kości, który ma przed sobą przyszłość! Po co marnujecie czas na takie bezowocne sprawy?
Cardell umie nad sobą panować. Jest do tego przyzwyczajony. Wściekłość kipiała w nim przez wiele lat, każda chwila była ćwiczeniem prowadzącym do celu. Ponieważ jednak wypił sporo alkoholu, pokusa chwycenia Stubbena za jego zakrzywiony nos staje się wręcz przemożna. W końcu jednak nabiera powietrza i spogląda na tłum ludzi tłoczących się na targu.
– O tym, czy nasze działania przyniosą owoce, przekonamy się w odpowiednim czasie. Mogę was zapewnić, że nie chodzę na łańcuszku innych bogatych dobroczyńców. Czy w ogóle pamiętacie coś z tamtej nocy? – Stubbe wypija ze swojej szklanicy kilka łyków trunku, przez chwilę się nad czymś zastanawia, a potem wybucha śmiechem. – Tak, to była piekielnie dziwna noc. Obudziłem się o świcie, żeby się wysikać. Wraz z upływem lat zdarza mi się to coraz częściej. Nocnik był pełny i mógł się przelać, więc wyszedłem na podwórze. Zabrało mi to trochę czasu, a gdy tak stałem i sikałem, oczy zaczęły mi się przyzwyczajać do ciemności. W pewnej chwili poczułem się dziwnie, jakby ściany domów zaczęły się przemieszczać z miejsca na miejsce. Kiedy ostrożnie ruszyłem przed siebie, z kutasem dyndającym ze spodni, poczułem, że stoi przede mną coś twardego i kanciastego. Pomyślałem, że zapalę latarnię i od razu tam wrócę. Okazało się, że to kryta lektyka z małymi okienkami i zasłonami. Jedna poprzeczka była złamana. Przyznam się, że ostatnimi czasy bardzo rzadko odwiedzają mnie goście w lektykach, i to mimo tego, że z każdym rokiem coraz mniej dbam o to, żeby zasłonić swoje narządy płciowe. – Stubbe robi przerwę, żeby znowu się pośmiać ze swojego dwuznacznego żartu. – Lektyka była pusta, uszkodzona i porzucona. W pobliżu też nikogo nie zauważyłem. Wróciłem więc do łóżka, a kiedy rano się obudziłem, już jej nie było. Całe szczęście, bo inaczej stałaby się miejscem zabaw dla okolicznej dzieciarni. Trwałoby to do czasu, aż jakiś bezdomny biedak urządziłby sobie w niej zimową przystań i wprowadził się tam na stałe. Podejrzewam, że lektyka popsuła się poprzedniego wieczoru, więc właściciel odstawił ją w bezpieczne, w miarę strzeżone miejsce i załatwił sobie inny transport. Potem jego słudzy wrócili ze sznurami albo narzędziami, doprowadzili ją do porządku, a przed świtem ją stamtąd zabrali.