Читать книгу 1793 онлайн
92 страница из 127
Kiedy Winge wychodzi z urzędu celnego, zaczyna się już ściemniać. Idzie pospiesznym krokiem wzdłuż nabrzeża, mija schody, od których odpływają łodzie wiosłowe. Na moście Skeppsbron nadal widać pozostałości po jesiennym targu zorganizowanym w Dniu św. Michała: zalega tam mnóstwo kawałków drewna i porzuconych śmieci. Winge zerka zaniepokojonym wzrokiem w kierunku Saltsjön, ale wygląda na to, że z portu nie wypływają na razie żadne statki. Zrobiło się późno, wiatr z trudem wprawia w ruch chorągiewki na masztach.
Czuje w gardle nadchodzący atak kaszlu. Przełyk ma podrażniony od wilgoci i wysiłku. Dopada go kłucie w boku, jakby ktoś wbijał mu między żebra szpilkę od krawata.
Niechętnie zwalnia, ale znowu musi zawierzyć swojej srebrnej lasce i oprzeć na niej ciężar całego ciała. Jej zakręcony uchwyt przypomina mu o tym, że drewno zostało wystrugane bardziej dla ozdoby niż jako solidna podpora.
Na dziobie statku widnieje napis Sophie. Winge oddycha z ulgą. Jednostka nadal stoi przy nabrzeżu zacumowana do niego sterburtą. To zwykły szkuner z fokmasztem wyższym od grotmasztu. Na pokładzie nie widać żywej duszy. Wieczorni włóczędzy siedzą w kawiarniach i karczmach, dokerzy i tragarze wrócili do domów, a marynarze zapuścili się w kręte uliczki Stadsholmen, żeby poszukać towarzystwa i rozrywek.