Главная » Grzeszna i święta читать онлайн | страница 31

Читать книгу Grzeszna i święta онлайн

31 страница из 42

– Roz­pa­ko­wać mi się raz-dwa, bo za chwilę główny punkt pro­gramu – ze śmie­chem w gło­sie wydał pole­ce­nie i jed­no­cze­śnie zaczął prze­no­sić walizki do sypialni.

Kiedy Anna brała prysz­nic, Mar­cin usta­lał z gospo­da­rzami, na którą godzinę mają przy­go­to­wać kola­cję zgod­nie z usta­lo­nym już wcze­śniej menu. O wino i szam­pana zadbał sam. W kwe­stii alko­holu ni­gdy nie słu­chał niczy­ich rad, gdyż był cał­ko­wi­cie pewny swego gustu. Dosko­nale wie­dział, jak oce­nić jakość wina i gdzie kupić te naj­lep­sze marki. Na dzi­siej­szy wie­czór zde­cy­do­wał się wybrać wytrawne czer­wone wino Dôle du Valais Swiss Val­ley AOC ze szcze­pów Pinot Noir i Gamay. Wie­dział, że jego owo­cowy bukiet z długo utrzy­mu­ją­cym się aro­ma­tem będzie dosko­nały do duszo­nych mięs i serów.

Gdy nad­szedł wie­czór, Anna z Mar­ci­nem zasie­dli do nakry­tego stołu. Zostali sami. Cały ota­cza­jący ich świat mieli tylko dla sie­bie. W tle leciała muzyka. Pio­senka Kiss in Blue popu­lar­nego w latach osiem­dzie­sią­tych szwaj­car­skiego zespołu Yello wpra­wiła ich w roman­tyczny nastrój. Mar­cin nie mógł ode­rwać wzroku od Anny. W czer­wo­nej dopa­so­wa­nej sukience widział ją po raz pierw­szy. Zawsze wie­dział, że jest piękną kobietą, ale dziś wyglą­dała zja­wi­skowo. Nie mógł się powstrzy­mać. Gdy z gło­śni­ków roz­brzmie­wały słowa when I’m with you I live in my dream, wziął dłoń Anny w swoją. Poca­ło­wał jej wewnętrzną stronę. Potem deli­kat­nie musnął ustami przed­ra­mię. Cało­wał coraz wyżej. Wstał i przy­cią­gnął ją do sie­bie. Ich usta się zetknęły. Naj­pierw cało­wał deli­kat­nie. Muskał war­gami jej wargi. Poca­łunki sta­wały się coraz bar­dziej namiętne. Już nie pano­wał nad sobą. Przez tyle nocy marzył o tej chwili. Pra­gnął Anny jak żad­nej innej kobiety na świe­cie. Jego poca­łunki sta­wały się coraz bar­dziej zachłanne. Nie wie­dział, co się z nim dzieje. Prze­chy­lił Annę do tyłu i zaczął cało­wać szyję, dekolt, coraz niżej. Kobieta, którą trzy­mał w ramio­nach, pach­niała prze­pięk­nie. Na ten wie­czór wybrała bowiem per­fumy 24 Fau­bo­urg pary­skiego domu mody Hermès. Dobrze wie­działa, co robi. Ulu­biony zapach księż­nej Diany nie mógł jej prze­cież zawieść. Połą­cze­nie piżma, ber­ga­motki, jaśminu i wani­lii dzia­łało na męż­czyzn jak afro­dy­zjak. Anna powoli pod­da­wała się Mar­ci­nowi, który przez tka­ninę doty­kał jej jędr­nych piersi. Ale to mu nie wystar­czało. Jego ręka powę­dro­wała niżej. Pod­wi­nął sukienkę. Widok poń­czoch na nogach uko­cha­nej jesz­cze bar­dziej spo­tę­go­wał jego namięt­ność. Ni­gdy, ale to ni­gdy nie był z nią tak bli­sko. Przez uła­mek sekundy zawa­hał się, ale pra­gnie­nie było sil­niej­sze od niego. Chciał prze­cież z tą kobietą spę­dzić resztę życia, dzie­lić każdą noc i każdy dzień. Prze­su­wał rękę po wewnętrz­nej stro­nie jej uda, coraz wyżej. Tak, to o tym marzył od pierw­szej chwili, kiedy ją zoba­czył. Sen się speł­niał. I on był bli­ski speł­nie­nia. Wsu­nął rękę w koron­kowe stringi. Anna nie bro­niła się. Pra­gnęła swego księ­cia. Chciała krzy­czeć z roz­ko­szy. Ale nie, jesz­cze nie teraz. Zaci­snęła zęby na jego war­gach. Oboje pod­dali się chwili. Mar­cin uniósł Annę i roz­chy­lił jej nogi. Nie, nie tak. Chciał, żeby było pięk­nie. Wziął Annę na ręce i zaniósł do sypialni. Roz­piął koszulę, zdjął spodnie, bie­li­zna Anny wylą­do­wała na pod­ło­dze. Pra­gnął zro­bić to teraz, ale wie­dział, że musi jesz­cze pocze­kać. Zaczął cało­wać oczy, usta, szyję… I dopiero po dłuż­szej chwili, kiedy w oczach kobiety swo­ich marzeń ujrzał nie­wy­po­wie­dzianą prośbę, uniósł jej bio­dra i deli­kat­nie wszedł w nią. Anna nie sta­wiała oporu. Pra­gnęła go tak mocno, jak on jej. Jego ruchy począt­kowo były wolne, posu­wi­ste, deli­katne. Gła­dził kasz­ta­nowe włosy kochanki, wąchał je, roz­ko­szo­wał się jej zapa­chem. Ale namięt­ność wzra­stała w nim do tego stop­nia, że na chwilę musiał prze­stać być dżen­tel­me­nem. Opu­ścił łono kochanki, prze­wró­cił ją na brzuch i posiadł od tyłu. Anna jęczała z roz­ko­szy. Godziła się na wszystko. Mar­cin poru­szał się coraz szyb­ciej. Czuł, że zaraz eks­plo­duje. Już. Za chwilę. Ale chciał ten moment odsu­nąć w cza­sie. Pra­gnął, by roz­kosz trwała dłu­żej. Wyszedł. Uklęk­nęli naprze­ciw sie­bie. Nic ich już nie dzie­liło, byli nadzy. Mar­cin zaczął cało­wać piersi Anny, gła­dził dłońmi jej pośladki. Tym razem poło­żył się na ple­cach i posa­dził Annę na sobie. Poru­szali się w rów­nym ryt­mie, coraz szyb­ciej, aż do momentu, kiedy Mar­cin pozo­sta­wił cząstkę sie­bie w łonie kochanki. Opa­dli zmę­czeni na saty­nową pościel i tak już pozo­stali, objęci… Gdy leżeli wtu­leni w sie­bie, Mar­cin myślał o tym, co zro­bił. Nie żało­wał, nie można żało­wać tego, że się jest szczę­śli­wym.

Правообладателям