Читать книгу Kara to nie wszystko онлайн
24 страница из 63
Ewa miała ochotę wrzeszczeć, ale tylko pojechała przed siebie. Jeszcze nie pora wracać. Potrzebowała czasu dla siebie. Przez moment miała wrażenie, że w cieniu pokrzywionego drzewa majaczy jakiś ludzki cień, ale uznała, że to nie może być prawda. Przewidzenie. Albo to tylko włóczęga Julian. Okoliczny dziwak.
Julian był suchy jak pień, a jego skóra tak szara, że aż niebieska, jak drelich, który nosił w piątek i świątek. Julian skończył czterdziestkę, ale Ewa roześmiałaby się, gdyby ktoś zasugerował, że są rówieśnikami. Nie żeby się genialnie trzymała (ale na pewno, biorąc pod uwagę metryki, lepiej od swoich sióstr – wciąż była zadbana), ale Głupi Julian wyglądał na sześćdziesięciolatka. Głupi Julian – tak nazywali go miejscowi, bo obok „sioła” żyły sobie niedobitki ze wsi, na którą miasto rozpoczęło najazd po upadku komuny. Głupi Julian, tak mówili w sumie już wszyscy, także świeżaki. Ewa niewiele więcej o nim wiedziała, tylko to, że jest zniszczony i cierpi na jakiś niedorozwój. Miał być też łagodny, a przynajmniej tak utrzymywała wieś. Jedyne co, to czasem, nawet w taki ziąb jak teraz, potrafił się snuć nocą po wsi. Po „siole”! A co, ona też się snuła. Tak, Juliana można było bezpiecznie zignorować.