Читать книгу Kara to nie wszystko онлайн
25 страница из 63
Co innego najbliższego sąsiada, Wojtka Mazowieckiego. Ten trudnił się zakupem i sprzedażą mieszkań oraz dystrybucją win. Poza tym stale znajdował się na liście najbogatszych Polaków. Jego trudno było zignorować. Mógł stanowić dla Ewy deskę ratunku. Sympatyczny facet, nie wywyższał się, ani on, ani jego żona. Blondynka w kosztownym kolorze blondu, który pojawia się na włosach bogatych pań gdzieś po trzydziestce… Nie mieli dzieci, za to trzy ogromne psy. Ewa starała się przejechać obok ich muru cicho, cichuteńko, ledwo tocząc koło za kołem. Niepotrzebnie. Cisza. Niby banda mastiffów, a pewnie każdy z nich teraz rozłożony swobodnie i wiernie przy łożu pańci i pańcia.
Wystrzeliła do przodu, do głównej drogi, po której jeździły mikrobusy, a nawet od czasu do czasu kursował autobus. Nie miała żadnego określonego celu przed sobą. Nie mogła jednak – pieniądze! – wyjeździć zbyt wiele z baku. Za jakiś czas zatrzyma się i tak sobie posiedzi. Odkąd Kasia była w domu, Ewa skróciła o połowę dyżury Laury. Była pewna, że tamta za chwilę zrezygnuje z pracy. Teraz to Kasia, a nie opiekunka, prowadziła dziewczynki na mikrobus, który podwoził je wprost pod szkołę. A później wychodziła na przystanek, kiedy miały wracać. Ewa prawie w ogóle dała sobie spokój z odwożeniem mazdą córek do szkoły i szkolnej zerówki. Nie chciała stykać się z innymi rodzicami. Szkoła była społeczna, Ewa nie miała hajsu, żeby rywalizować z ambitnymi matkami. Wciąż miała jeszcze męża fantastę, w wersji łagodniejszej zwanego mężem z pomysłem – od jego wycieczek survivalowych na odległe kontynenty. Jak kolorowych ptaków w ogrodzie, spodziewała się go na wiosnę. Wtedy pomyśli… Wtedy…