Читать книгу Zagraj mi na drogę онлайн
12 страница из 114
Wstał ostrożnie, żeby nie obudzić Sabiny, wciągnął krótkie spodenki i wyszedł na dwór. Panował poranny chłód, ale rosa zapowiadała upał. Znaczna część podwórza leżała w cieniu, od rzeki wiał rześki zefirek, a biurowce na Wyspie Rohańskiej nie wykazywały oznak życia. Podobnie jak kwiaty doniczkowe, które pani Štajfová, wynajmująca Holinie dolny loft w budynku, wyniosła na balkon przed wyjazdem do sanatorium. Zostawiła biedactwa pod jego opieką, a one od dobrego tygodnia nie widziały wody. Chwycił konewkę i napuszczając wody z kranu ogrodowego, zastanawiał się, dlaczego Karoch, jego szef, dobija się telefonicznie, skoro zostały mu jeszcze dwa dni do końca urlopu. Zły znak.
– A poleż se brzuchem do góry, chłopie, zasłużyłeś – śmiał się Karoch tydzień temu, kiedy Marián składał wniosek urlopowy. – Odetchnij, nabierz sił.
Ktoś niewtajemniczony mógłby odebrać te słowa jako życzliwość i troskę, ale Marián znał przełożonego dwadzieścia osiem lat i wiedział swoje. Karoch rozumiał, że czasem trzeba wypocząć, żeby potem znów zasuwać jak koń pociągowy, ponad normę, za przeciętny przydział siana, i dożyć emerytury, nigdy nie zetknąwszy się z terminem „zwolnienie lekarskie”.