Читать книгу Zagraj mi na drogę онлайн
96 страница из 114
Minęli wjazd na podziemny parking i skręcili w plac Palacha. Szli powoli, w milczeniu. Była duchota, słońce wisiało jeszcze wysoko, kilka majestatycznych chmur rozpruwało niebo nad klasztorem na Strahovie. Na schodach głównych przed Rudolfinum stała fotografia Olgi Brandejsovej, wokół mnóstwo kwiatów i drobnych pamiątek, zapalone znicze. Zaplanowany na dziś koncert bębnowy w rytmach brazylijskiej samby odwołano z powodu żałoby. Z fasady budynku, tuż obok błękitnej flagi z logo Praskiej Wiosny, zwisał kir.
– Idziesz na tramwaj? – zapytał Zounar. Był wczesnowieczorny szczyt, obok nich, po zatłoczonej ulicy, przejechał tramwaj po brzegi wypchany pasażerami. Kupka na samą myśl o gęstym, gorącym powietrzu i masie spoconych ciał w wagonie poczuł, że ból pod kością czołową się wzmaga.
– Coś ty, chyba bym umarł w tej puszce – stwierdził. – Pojadę metrem, tam choć trochę da się oddychać.
– Podjadę kawałek z tobą.
Minęli szerokim łukiem rzeźbę Antonína Dvořáka, przy której robiła sobie zdjęcie liczna grupa młodych kobiet w identycznych spódnicach i bluzkach z naszywkami Dublin Voices, przemknęli między stojącymi w korku autami i przystanęli na rogu przed Synagogą Pinkasa, by przepuścić trzy puste dorożki. Z radosnych pysków koni można było wyczytać, że mają fajrant i wracają do stajni. Zounar zaciągnął się ostatni raz, zdeptał niedopałek na krawężniku i czubkiem buta kopnął go na jezdnię. Był zafrasowany, coś wyraźnie leżało mu na wątrobie. Na stacji metra trochę się otworzył.