Читать книгу Wiemy, że pamiętasz онлайн
8 страница из 116
Olof leży na plecach w pokrzywach, a ona jest tuż nad nim. Jest wszędzie.
W aucie brakowało powietrza, były tylko zaduch i gorąc. Musiał natychmiast wysiąść.
Po widniejącym w dole zakolu rzeki snuły się cienkie welony porannej mgły. Na drugim brzegu wznosiły się odwieczne góry, a z kominów fabryki w Väja unosiły się w niebo strzeliste słupy dymu. Wychwycił w panującej tutaj ciszy delikatny szelest listków osiki trącanych wiatrem tak subtelnym, że niemal nie dawało się go wyczuć. Dało się też usłyszeć ciche brzęczenie trzmieli mozolnie oblatujących rumianki i łubiny. Potem nagle rozległ się skowyt. Przeciągły i żałosny, jakby wydało go z siebie ranne, nieszczęśliwe zwierzę.
Dobiegał z domu. Olof w pierwszej chwili spróbował cofnąć się kilka kroków do samochodu, nie ściągając na siebie uwagi psa, ale przy jego gabarytach było to niewykonalne. Pod stopami głośno trzeszczała sucha trawa i trzaskały gałązki. Jego sapanie zagłuszyło bzyczenie owadów i było jasne, że pies również je usłyszał, bo zaczął zawzięcie ujadać. Wył i drapał, i towarzyszyły temu takie dźwięki, jakby dodatkowo skakał na ścianę lub drzwi. Olofowi przypomniało się wściekłe szczekanie psów myśliwskich rzucających się na kraty swoich kojców, kiedy jeździło się rowerem bocznymi drogami. I psy policyjne. Ich zapamiętałe węszenie nad rzeką, kiedy trwały poszukiwania Liny. Odległe szczekanie, gdy znalazły należące do niej rzeczy.