Читать книгу Balsamistka онлайн
55 страница из 73
*
Monika opuściła szybę, żeby wypuścić ze środka gorące powietrze. Wystawiła odrobinę głowę za okno, próbując złowić podmuch wiatru, który bardziej trzeba było sobie wyobrazić, niż przyjąć, że istnieje naprawdę. Próbowała podkręcić klimatyzację, ale widząc wzrok Tomka, dała spokój.
– Nie daje rady. Klima nie daje rady – wyjaśnił i dodał gazu.
Jechali przez opustoszałe ulice Jeżyc. Pomyślała, że oszalali od upału ludzie siedzą zamknięci w domach albo po pas w wodach pobliskich jezior. Trzecia opcja zakładała, że wszyscy wymarli.
Policjantka na posterunku była chuda, szybka i ostra. Powiedziała, że muszą poczekać. Tak, wie, że byli umówieni na dziewiątą rano, ale trzeba czekać. Pokazali legitymacje. Sprawdzała wzrokiem kolejno każdego z nich. Monika Biel. Piotr Rudziński. Grzegorz Dróżdż. Tomasz Komar. Wszystko się zgadzało. Mają czekać. Policyjny korytarz wydawał się zimny i obcy niczym korytarze w zapyziałych przychodniach lekarskich, gdzie na gastroskopię trzeba czekać dwa lata.
Rzecznik komendanta miejskiej policji, inspektor Mirosław Szymczak, był szczupłym facetem po czterdziestce, w mundurze z napisem „Policja” nad kieszenią i na kołnierzu po stronie serca. Kiedy się pojawił, policjantka wskazała na Monikę i jej ekipę. Wyjaśniła, że są z ogólnopolskiej stacji telewizyjnej, a Monika to „ta dziennikarka, która robi te wszystkie reportaże”. A potem, nie spuszczając ich z oka, rozmawiała z kimś przez telefon.