Читать книгу Sąd Ostateczny онлайн
25 страница из 55
– Ach tak – powtórzył. – Nie możecie jechać z nami. Musimy… musimy… – Szukał właściwych słów. – Musimy zdobyć jeszcze inne miasta. Nie powinniście więcej na to patrzeć. Podpisałem kontrakt, to moja praca. Pewnie tego nie rozumiesz. – Nie pojmował, dlaczego nagle postanowił tłumaczyć swoje uczynki przed dziećmi, którym jego kompania zamordowała rodzinę i spaliła dom. Położył dłoń na czerwonej czapeczce, jakby chciał sprawdzić, czy wciąż ma ją na głowie. A potem, nie patrząc na Marię, oznajmił głupio i bez przekonania:
– Pan de Mornay gdzieś was ukryje, aż sobie stąd pójdziemy.
– I tak dopadną ją maruderzy – wtrącił dziesiętnik.
– Nie możemy ich wlec ze sobą. Zabierz ich gdzieś, de Mornay, i upijmy się wreszcie, jak Bóg przykazał.
Dziesiętnik położył dłonie na ramionach dzieci i poprowadził je w stronę drzwi. Chłopczyk nawet się nie obejrzał, ale Maria strąciła dłoń de Mornaya i podbiegła do dowódcy. Kiedy wstał, okazało się, że jest od niej niewiele wyższy. Spojrzała mu w oczy. W jej wzroku nie było wyrzutu ani prośby, nie było błagania o litość ani niepokoju. Były tylko pytania. Zmieszał się i spojrzał gdzieś w bok.