Читать книгу Sąd Ostateczny онлайн
38 страница из 55
– To musisz być ty. Bierzmy się do roboty.
Ksiądz Michał Malak bezbłędnym ruchem mikrofonu trzymanego niczym rapier wyłowił z napierającej grupy entuzjastów faceta o aparycji dziewiętnastowiecznego trapera z Kentucky. Kraciasta flanelowa koszula, drelichowe portki, buty na grubej podeszwie, krzaczasta broda i czerwony porowaty nos jak kartofel. Ian przejął mikrofon i podstawiając go pod nos trapera, spytał po angielsku:
– Nie sądzi pan, że to świetna promocja miasta?
Ksiądz Michał chciał przetłumaczyć, ale traper odpowiedział porządną angielszczyzną:
– Równie dobrze mogliby go powiesić w toalecie. Mnie to nie przeszkadza. Nie jestem wierzący…
Potem ściągnął z ramienia skórzany futerał, kryjący zapewne fuzję albo sztucer, oparł go o podłogę i nieoczekiwanie się rozgadał:
– Ale znam takich, którzy są oburzeni. I ich też rozumiem. Lepiej, żeby powiesili tu coś weselszego…
Ksiądz Michał pociągnął Iana za rękaw i szepnął:
– Chodź! Poszukamy kogoś normalniejszego…
ssss1
Choć ksiądz Michał doskonale znał gabinet arcybiskupa, przy każdej wizycie czuł się w nim onieśmielony. Był wspaniały. Więcej: księdzu Michałowi nie przychodziło do głowy określenie lepsze niż „bizantyjski”. Po pierwsze, rozmiarami przypominał basen pływacki. Do tego gdyby rezydujący tu purpurat chciał, siedząc na koniu, władać kawaleryjską lancą, z powodzeniem zmieściłby się z taką bronią pod kasetonowym stropem zdobnym w malowidła obrazujące chwalebne momenty z historii Kościoła. Po drugie, całą długą ścianę gabinetu zalewało światło wpadające przez wielkie okna. Właściwie były to przeszklone drzwi wychodzące na taras, równie zresztą rozległy co gabinet. Pozostałe ściany ozdobione były rzeźbionymi regałami wypełnionymi rozprawami filozofów czy ojców Kościoła w złoconej skórze i Bóg raczy wiedzieć, czym jeszcze. Ksiądz Michał, ilekroć patrzył na ten osobliwy księgozbiór, w którym wszystkie woluminy miały taką samą oprawę, grubość i format, podejrzewał, że lwia część z nich to atrapy, a tłoczone grzbiety kryją jedynie wypełnienie w postaci kartonowych pudełek. Nigdy jednak tego nie sprawdził, bo nie miał odwagi. Przypuszczał ponadto, że ksiądz arcybiskup mimo manifestowanej bezpośredniości nie byłby zachwycony taką bibliofilską inspekcją.